Ptak o czarnym upierzeniu Ptak o czarnym, połyskliwym upierzeniu lub ciemnosiwy koń Ptak o czarnym, połyskliwym upierzeniu, naśladujący odgłosy innych ptaków Ptak o czarnym, połyskliwym upierzeniu, amator czereśni Ptak o czerwonych plamach po bokach głowy Ptak o długich skrzydłach, smukły, wyglądem zbliżony do jaskółki Ptak o Ptak o długim, cienkim dziobie krzyżówka krzyżówka, szarada, hasło do krzyżówki, odpowiedzi, Źródła danych Serwis wykorzystuje bazę danych plWordNet na licencji Algorytm generowania krzyżówek na licencji MIT. Warunki użycia Dane zamieszczone są bez jakiejkolwiek gwarancji co do ich dokładności, poprawności, aktualności, zupełności czy też przydatności w jakimkolwiek celu. Hasło. Określenie hasła. TARANT. koń biały w ciemne plamy. tarant. biały rumak w ciemne plamy. LAWERAK. pies myśliwski z grupy wyżłów (duży, biały w ciemne plamy) tarant.
Samouczek szaradzisty Kliknij / dotknij aby poznać odpowiedź: ptak wielkości wróbla, o ciemnoszarym upierzeniu z różowymi plamami na skrzydłach i długim, cienkim dziobie p k (8 literowe hasło) Losuj nowe hasło Szarady i Krzyżówki Online (Samouczek) -
Ptaki te charakteryzują się następującymi cechami: długość ciała 12-30 cm. ciało smukłe o krótkich nogach i skrzydłach oraz długim ogonie. duża głowa o długim, cienkim dziobie. polują na owady, które łapią w locie. składają 2-4 jaja. żyją samotnie lub w parach. gnieżdżą się w wykopanych w przybrzeżnej skarpie

Lista słów najlepiej pasujących do określenia "ptak błotny o długim dziobie":BEKASIBISKULIKBOCIANSIEWKABEKASYTUKANŻURAWFLAMINGARACZAPLAŻOŁNAWARZĘCHAKOWALIKDZIĘCIOŁBRODZĄCEBAŻANTCZAJKASZABLODZIÓBORZEŁ

Pstry ptak łowny o długim, cienkim dziobie Pstry Pstryczek elektryczny Pstryczek Pstryk i Pstryk Pstrykać, robić zdjęcia Pstrykać Pstrykanie zdjęć Pstrykanie, robienie zdjęcia Pstrykanie Pstryknięcie Psu zakładany poza domem Psubrat PrologTo wszystko, co napisałem do tej pory o doktorze Dolittle’u, usłyszałem od tych, którzy go znali — w rzeczy samej wiele wydarzeń miało miejsce przed moim urodzeniem. Lecz teraz zamierzam opisać tę część życia niezwykłego człowieka, której byłem świadkiem i w której lat temu otrzymałem na to jego pozwolenie. Jednak byliśmy wówczas bardzo zajęci podróżami po świecie, przygodami i spisywaniem badań przyrodniczych. Zdawało mi się, że nigdy nie znajdę czasu, by zasiąść i opisać nasze teraz, gdy jestem już starym człowiekiem, pamięć zaczyna mi szwankować. Ale gdy mam pewne wątpliwości, waham się i zastanawiam, wówczas pytam papugę wspaniały ptak (ma już prawie dwieście pięćdziesiąt lat) siedzi na moim biurku, podśpiewując marynarskie pieśni, a ja piszę tę książkę. Każdy, kto ją poznał, wie, że Polinezja ma najlepszą pamięć na samym początku muszę napisać coś o sobie i wyjaśnić, jak doszło do mego spotkania z doktorem Dolittle’ PIERWSZAROZDZIAŁ PIERWSZYSYN SZEWCANazywam się Tomek Stubbins, jestem synem Jakuba Stubbinsa, szewca z Puddleby nad rzeką Marsh. Wówczas miałem dziewięć i pół roku. W tamtych czasach Puddleby było małym miasteczkiem. Środkiem płynęła rzeka, a nad nią rozciągał się bardzo stary, kamienny most, zwany mostem Królewskim, łączący rynek z dziedzińcem morza przypływały statki i rzucały kotwicę przy moście. Lubiłem tam chodzić i przyglądać się, jak marynarze rozładowują towary i składają je na przystani. Ciągnąc za liny, śpiewali dziwne piosenki, a ja uczyłem się ich na pamięć. Siadywałem na przystani, wymachiwałem nogami nad wodą i śpiewałem wraz z nimi. Udawałem, że też jestem dumne okręty odwracały się od kościoła i wolno płynęły w kierunku morza, pokonując rozległe, samotne bagniska, marzyłem, by wypłynąć na ich pokładzie. Pragnąłem popłynąć z nimi w szeroki świat, by szukać szczęścia w odległych krainach: Afryce, Indiach, Chinach i Peru. Gdy skręcały i nie widać było rzeki, ich ogromne brązowe żagle górowały nad dachami domów, sunąc dystyngowanie do przodu. Przypominały delikatne olbrzymy, które bezszelestnie maszerują miedzy domami. Cóż za dziwy będą wspominać, zastanawiałem się, gdy pojawią się tu znowu, by zarzucić kotwicę przy moście Królewskim! I marząc o lądach, których nie widziałem, siedziałem tam i patrzyłem na nie, aż wreszcie znikały mi z pola wówczas trzech przyjaciół. Jednym z nich był Joe, poławiacz małży. Mieszkał w maleńkiej chacie nad brzegiem rzeki blisko mostu. Umiał wytwarzać piękne przedmioty. Nigdy nie spotkałem tak zdolnego rzemieślnika. Naprawiał moje zepsute okręciki, które puszczałem na wodzie; ze skrzynek i klepek budował wiatraki, a ze starych parasoli najpiękniejsze zabierał mnie łódką i gdy zaczynał się przypływ, wiosłowaliśmy aż do samego ujścia rzeki, by łowić małże i homary na sprzedaż. I tam, na zimnych, opustoszałych bagnach, obserwowaliśmy dzikie gęsi unoszące się na niebie: kuliki1, brodźce2 i inne morskie ptaki, które budują gniazda wśród długich traw na wielkich, słonych mokradłach. A kiedy płynęliśmy wolno, widzieliśmy światła na moście Królewskim, migoczące w półmroku, które przypominały nam o poobiedniej herbacie i ciepłym moim przyjacielem był Mateusz Mugg, który trudnił się zbieraniem mięsa dla kotów, zabawny staruszek z potężnym zezem. Urodą nie grzeszył, ale lubiłem z nim rozmawiać; znał wszystkich mieszkańców miasteczka oraz wszystkie psy i koty. W tamtych czasach zbieranie mięsa dla kotów było poważnym zajęciem. Prawie każdego dnia można było spotkać człowieka, który chodził z drewnianą tacą pełną skrawków mięsa nadzianych na szpikulec, wykrzykując: „Mięso! Mięęęsooo!”. Ludzie kupowali je dla swoich ulubieńców, zamiast karmić je psimi ciasteczkami albo resztkami ze chodzić razem z Mateuszem i patrzeć, jak psy i koty, słysząc jego wołanie, podbiegają do furtek. Czasami pozwalał mi podawać im jedzenie, co uważałem za wspaniałą zabawę. Znał się na psach i podawał mi nazwy różnych ras, gdy szliśmy przez miasto. Sam miał kilka, między innymi charta, świetnego biegacza, dzięki któremu wygrywał sobotnie wyścigi, i teriera, zdolnego szczurołapa. Zbieracz mięsa robił interesy z młynarzami i rolnikami; tak samo dobrze na tym wychodził jak na sprzedaży trzecim przyjacielem był Łukasz Pustelnik, ale o nim opowiem chodziłem do szkoły, bo mój ojciec nie miał na to pieniędzy. Za to bardzo interesowały mnie zwierzęta. Spędzałem czas na zbieraniu ptasich jaj i motyli, łowieniu ryb, wędrowaniu po okolicy w poszukiwaniu jagód i grzybów i pomaganiu poławiaczowi małży w naprawianiu wówczas bardzo przyjemne życie — choć, naturalnie, wtedy tak nie uważałem. Miałem dziewięć i pół roku i jak wszyscy chłopcy chciałem dorosnąć, nie doceniając życia bez trosk i zmartwień. Nie mogłem się doczekać, kiedy opuszczę dom rodzinny, wsiądę na jeden z tych dumnych okrętów i popłynę rzeką przez zamglone bagna w kierunku morza — w daleki świat w poszukiwaniu szczęśliwego DRUGIDOWIADUJĘ SIĘ O WIELKIM PRZYRODNIKUPewnego wiosennego poranka, gdy spacerowałem po wzgórzach rozciągających się za miastem, napotkałem sokoła trzymającego w szponach wiewiórkę. Stał na skale, a stworzonko walczyło zażarcie o życie. Kiedy pojawiłem się ni stąd, ni zowąd, sokół tak się przeraził, że wypuścił biedne zwierzątko i odleciał. Podniosłem wiewiórkę. Zauważyłem, że ma poważnie zranione nogi. Postanowiłem zanieść ją do do mostu i wstąpiłem do domu poławiacza małży. Spytałem go, czy może jej pomóc. Joe nałożył okulary i dokładnie zbadał zranione zwierzę. Po chwili smutno potrząsnął głową.— Stworzunko ma złamanom nogę — powiedział. — A w ogóle ledwo zipie. Potrafię naprawić ci łódkę, ale nie mom narzędzi i za głupi jestem, by rannom wiewiórkę przywrócić do życia. To robota dla chirurga, do tego jakiegoś porzundnego. Jest tyko jeden taki, co potrafi ocalić życie temu stwórzunku. Nazywa sie doktór Dolittle.— Kto to taki? — spytałem. — Weterynarz?— Nie — odparł mój przyjaciel. — Nie weterynarz. Doktór Dolittle jest przerodnikiem.— Kto to taki: przerodnik?— Przerodnik — wyjaśnił Joe, zdejmując okulary i nabijając fajkę — to ktoś, kto jak nikt inny zna się na zwierzyntach, motylach i roślinach, skałach i tak dalej. John Dolittle to znakumity przerodnik. Aż dziw bierze, żę go nie znasz — przecie masz fioła na punkcie się też na skorupiakach — ma takom wiedze w głowie, jakie ja mom doświadczenie. To spokojny człowiek. Nie gada za wiele, ale ludziska powiadaj om, że to największy przerodnik na świecie.— A gdzie on mieszka? — spytałem.— Za ulicom Oxenthorpe, po drugiej stronie rzeki. Nie wim dokładnie gdzie, ale prawie każdy, przysięgnę sie, może ci powiedzieć. Idź do niego. To wielki mu, wziąłem ze sobą wiewiórkę i udałem się na ulicę byłem blisko rynku, usłyszałem nawoływanie: „Mięso! Mięęęsooo!”.— To Mateusz Mugg — powiedziałem do siebie. — On na pewno będzie wiedział, gdzie mieszka doktor. Przecież zna przez plac i dogoniłem go.— Mateuszu! — wykrzyknąłem. — Znasz doktora Dolittle’a?— Też mi pytanie! — burknął. — Pewnie, że znam! Znam go tak samo dobrze jak swoją żonę, lepiej nawet, przynajmniej tak mi się czasami wydaje. To wspaniały człowiek, wspaniały!— A pokażesz mi, gdzie mieszka? — poprosiłem. — Chcę mu pokazać tę wiewiórkę — ma złamaną nogę.— No pewnie — odparł mój przyjaciel. — Zaraz będziemy mijali jego dom. Chodź, pokażę ci, gdzie to udaliśmy się w owym kierunku.— Znam doktora Dolittle’a od wielu, wielu lat — Mateusz rozpoczął swą opowieść, gdy wychodziliśmy z rynku. — Teraz pewnie nie ma go w domu — wyjechał na wyprawę. Ale już niedługo ma wrócić. Pokażę ci, gdzie mieszka. Potem będziesz wiedział, gdzie go drogę usta mu się nie zamykały. Opowiadał o swoim wspaniałym przyjacielu, lekarzu medycyny Johnie Dolittle. Tyle gadał, że zapomniał wykrzykiwać: „Mięso!”, aż nieoczekiwanie zauważyliśmy, że ciągnie się za nami procesja psów.— A dokąd wyruszył na wyprawę? — spytałem Mateusza zajętego rozdawaniem mięsa.— Sam nie wiem — odparł. — Nikt nie wie, dokąd jedzie ani kiedy wraca. Mieszka sam w towarzystwie swych zwierząt. Odbył już wiele niezwykłych podróży i dokonał wspaniałych odkryć. Gdy powrócił z ostatniej wyprawy, powiedział mi, że na Oceanie Spokojnym poznał szczep Indian zamieszkujący na dwóch wyspach. Mężowie żyli na jednej, a żony na drugiej. Mądrzy ludzie z tych Indian! Spotykają się tylko raz do roku, gdy mężczyźni składają wizyty żonom z okazji wielkiego święta, Bożego Narodzenia pewnie. Bez dwóch zdań, ten doktor to wspaniały człowiek! A co się tyczy zwierząt, to nikt nie zna się na nich tak dobrze jak on.— A skąd się tyle o nich dowiedział? — spytałem. Mateusz zatrzymał się i pochylił, by szepnąć mi do ucha.— Zna ich język — oświadczył chrapliwym, tajemniczym głosem.— Język zwierząt? — wykrzyknąłem.— Co się dziwisz? — spytał. — Wszystkie zwierzęta mają jakiś język. Niektóre z nich gadają więcej od innych; inne znają tylko język znaków. Ale doktor rozumie je wszystkie: zarówno ptaki, jak i inne zwierzęta. Nikomu nie zdradzamy tego sekretu — ja i doktor — bo ludziska, gdy się o czymś takim dowiedzą, naśmiewają się z człowieka. Cóż, on nawet potrafi zapisywać ich język. Czyta głośno swoim zwierzakom. Napisał nawet książki historyczne w małpim języku, wiersze w języku kanarków, a srokom — wesołe piosenki do śpiewania. To wszystko najprawdziwsza prawda. Teraz pilnie się uczy języka skorupiaków. Mówi, że to niełatwe zadanie: trzymając głowę pod wodą, kilka razy złapał paskudne przeziębienie. To wspaniały człowiek!— Pewnie masz rację — stwierdziłem. — Mam nadzieję, że będzie w domu i będę mógł go poznać.— Proszę, jesteśmy na miejscu — oświadczył sprzedawca mięsa. — Spójrz, to ten mały domek na zakręcie, ten tam u góry. Wygląda, jakby przysiadł na murze powyżej na przedmieścia. Dom pokazany przez Mateusza był bardzo mały i stał na uboczu. Otaczał go duży ogród położony znacznie powyżej drogi, dlatego trzeba było wspiąć się po murowanych schodach, zanim doszliśmy do furtki. W ogrodzie rosło wiele pięknych owocowych drzew, których gałęzie zwisały przez wysoki mur przesłaniający resztę doszliśmy do domu, Mateusz wszedł na schodki prowadzące na ganek, a ja zrobiłem to samo. Chciał wejść do ogrodu, lecz brama była zamknięta na klucz. Z domu wybiegł pies i schwycił kilka ochłapów, które sprzedawca mięsa przecisnął przez kraty wraz z kilkoma torbami z kukurydzą i otrębami. Zwróciłem uwagę, że pies nie zatrzymał się, by zjeść mięso, jakby to zrobił zwyczajny czworonóg, ale zabrał wszystko do domu i zniknął. Miał dziwną, szeroką obrożę, która wyglądała na zrobioną z mosiądzu albo czegoś podobnego. Poczekaliśmy chwilę i poszliśmy sobie.— Pewnie doktor jeszcze nie wrócił — powiedział Mateusz. — Inaczej brama nie byłaby zamknięta na klucz.— A co było w torbach, które dałeś psu? — spytałem.— Nic wielkiego, trochę jedzenia — odparł. — Żarcie dla zwierząt. W tym domu mieszka wiele zwierzaków. Gdy doktor wyjeżdża, przynoszę je psu, a on rozdaje innym zwierzętom.— A ta dziwna obroża, którą miał na szyi?— To solidna, psia obroża zrobiona ze złota — wyjaśnił. — Dostał ją dawno temu podczas jednej z wypraw, w której wraz z doktorem brał udział. Ocalił komuś życie.— Od jak dawna tu mieszka? — spytałem.— Od wielu lat. Jip to już staruszek. Dlatego nie towarzyszy doktorowi podczas jego podróży. Zostaje w domu i troszczy się o wszystko. W poniedziałki i czwartki przynoszę pod bramę jedzenie i podaję mu przez kraty. Gdy doktora nie ma, nikomu nie pozwala wejść do ogrodu, nawet mnie, choć znamy się dobrze. Zawsze wiadomo, kiedy doktora nic ma, ponieważ gdy jest na miejscu, wówczas brama jest do domu i włożyłem wiewiórkę do drewnianej skrzyni wysłanej sianem. Opiekowałem się nią najlepiej, jak potrafiłem, czekając na powrót Johna Dolittle'a, Każdego dnia zachodziłem do małego domku a wielkim ogrodem położonym na skraju miasta i sprawdzałem, czy brama jest zamknięta. Choć pies na mój widok machał ogonem i chyba się cieszył, to jednak nigdy nie wpuścił mnie do TRZECIDOM DOKTORAW pewne poniedziałkowe popołudnie, gdzieś pod koniec kwietnia, ojciec kazał mi zanieść na dragi koniec miasta naprawione buty. Miałem je dostarczyć pułkownikowi Bellowesowi, który był niezwykłym jego dom i zadzwoniłem do drzwi. Otworzył mi sam gospodarz. Wystawił swoją czerwoną twarz i powiedział tylko:— Wejście dla dostawców drzwiami kuchennymi! — Po tych słowach zatrzasnął wielką ochotę rzucić mu te buty na klomb z kwiatami. Jednak pomyślałem, że ojciec może się rozgniewać i powstrzymałem się. Obszedłem dom dookoła i stanąłem przed drzwiami kuchennymi. Otworzyła mi żona pułkownika i odebrała buty. Robiła wrażenie, jakby okropnie się bała męża. Słyszałem jego ciężkie człapanie po domu i odgłosy oburzenia z powodu tego, że stanąłem przed drzwiami frontowymi. Spytała mnie szeptem, czy nie chciałbym rogalika i szklanki mleka, a ja odparłem:— Chętnie, poproszę!Gdy zjadłem rogalik, wypiłem mleko i podziękowałem pani pułkownikowej, przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić, czy czasem doktor już nie przyjechał. Stan wiewiórki się nie poprawiał i zaczynałem się o nią martwić. Skierowałem się w stronę domu doktora Dolittle’a. Po drodze zwróciłem uwagę na zachmurzone niebo: zanosiło się na doszedłem do bramy, zobaczyłem, że jest zamknięta na klucz. Ogarnęło mnie zniechęcenie. Od tygodnia przychodzę tu codziennie! Jip podbiegł do bramy i jak zwykle wymachiwał ogonem. Potem usiadł i zaczął pilnować, bym nie dostał się do strach, że moja wiewiórka nie dożyje powrotu doktora. Odwróciłem się ze smutną miną, zszedłem po schodach i zawróciłem do się, czy przypadkiem to nie pora kolacji — przecież nie miałem własnego zegarka. Wówczas zauważyłem pewnego pana zmierzającego w moim kierunku. Gdy podszedł bliżej, rozpoznałem go — to pułkownik Bellowes wyszedł na spacer. Opatulony eleganckim płaszczem i ciepłym szalem, z rękami w jasnych rękawiczkach. Nie było zbyt zimno, jednak on miał na sobie tyle ubrań, że przypominał poduszkę owiniętą kocem. Spytałem grzecznie, która jest się, chrząknął i spojrzał na mnie z góry — jego czerwona twarz jeszcze bardziej poczerwieniała, a gdy przemówił, zdawało się, że to korek wystrzelił z butelki piwa imbirowego.— Chyba nie sądzisz — wyrzucił z siebie — że odepnę teraz wszystkie guziki, by jakiemuś dzieciakowi mówić, która godzina! — Po tych słowach oddalił się ciężkim krokiem, zrzędząc bardziej niż chwilę stałem bez ruchu i patrzyłem za nim. zastanawiając się, ile musiałbym mieć lat, żeby zechciał wyciągnąć zegarek. W tym momencie lunął rzęsisty jeszcze nie widziałem takiej ulewy. Zrobiło się ciemno prawie jak w nocy. Wiatr się zerwał, zaczęło grzmieć, na niebie rozbłysła błyskawica i w ciągu kilku minut rynsztoki zamieniły się w rwącą rzekę. Nie miałem gdzie się schronić, więc schyliłem głowę, by oprzeć się porywistemu wiatrowi i zacząłem biec w stronę dobiegłem za daleko, gdy z impetem uderzyłem w coś miękkiego i nagle usiadłem na chodniku. Podniosłem wzrok, by zobaczyć, z kim się zderzyłem. Przede mną siedział na chodniku maleńki człowieczek z dobrotliwą twarzą. Miał na głowie znoszony cylinder, a w rękach trzymał małą, czarną torbę.— Bardzo przepraszam — powiedziałem. — Pochyliłem głowę i nie zauważyłem memu ogromnemu zdziwieniu, zamiast się zdenerwować, że wylądował na ziemi, mały człowieczek wybuchnął śmiechem.— To w równej mierze moja wina — zauważył. — Ja też pochyliłem głowę. Ale nie możemy tak tu siedzieć i rozmawiać. Pewnie jesteś przemoczony, bo ja tak. A dokąd idziesz?— Mieszkam na drugim krańcu miasta — odparłem, gdy podnosiliśmy się z chodnika.— O rany, ale ten chodnik był mokry! — wykrzyknął.— Jeszcze nigdy tak nie padało. Chodźmy do mnie! Musimy się wysuszyć. Taka burza szybko mnie za rękę i zaczęliśmy biec po ulicy. Po drodze zastanawiałem się, kim jest ten mały człowieczek i gdzie może mieszkać. Nie zna mnie zupełnie, a jednak zabiera do swego domu, bym się wysuszył. Cóż za odmiana po spotkaniu z pułkownikiem o czerwonej twarzy, który nawet nie miał ochoty powiedzieć, która jest godzina! Po chwili zatrzymaliśmy się.— Jesteśmy na miejscu — oświadczył nieznajomy. Podniosłem głowę i zauważyłem, że stoję przed schodami prowadzącymi do małego domku z dużym ogrodem! Mój nowo poznany przyjaciel wbiegł po schodach i już otwierał bramę kluczami wyciągniętymi z kieszeni.„O rany — pomyślałem — to sławny doktor Dolittle we własnej osobie!”.Po tym, co o nim usłyszałem, wyobrażałem sobie bardzo wysokiego, silnego i wspaniałego mężczyznę. Trudno mi było uwierzyć, że ten zabawny człowieczek z miłym uśmiechem to wybiegł na spotkanie. Zaczął na niego skakać i szczekać radośnie. Deszcz lał się jeszcze większymi strugami.— Czy pan doktor Dolittle? — spytałem, gdy szybkim krokiem pokonywaliśmy ścieżkę prowadzącą do domu.— Tak, to ja — odparł, otwierając drzwi tym samym pękiem kluczy. — Zapraszam do środka! Nie wycieraj nóg, nie przejmuj się błotem! Możesz zabrać je ze sobą. Schowajmy się przed deszczem!Wpadłem do środka, a za mną on i Jip. Doktor zatrzasnął za nami drzwi. Burza sprawiła, że na dworze zrobiło się mroczno, ale w środku przy zamkniętych drzwiach było ciemno jak w mnie niezwykły hałas, jakiego nigdy dotąd nie słyszałem. Przywodził na myśl menażerię wszelakich zwierząt i ptactwa, które nawoływały się wzajemnie, piszcząc i skrzecząc równocześnie. Słyszałem, jak coś toczy się po schodach i biegnie przez korytarz. Gdzieś w ciemności słychać było kwakanie kaczek, pianie koguta, gruchanie gołębia, pohukiwanie sowy, beczenie baranka i szczekanie Jipa. Czułem trzepotanie ptasich skrzydeł tuż przy twarzy. Coś uderzyło mnie po nogach i prawie upadłem. Cały korytarz zdawał się po brzegi wypełniony zwierzętami. Ich hałas w połączeniu z deszczem był nie do opisania. Pomału zaczynałem się trochę bać. A wtedy poczułem, że doktor bierze mnie za ramię i krzyczy do ucha:— Spokojnie. Nie bój się! To tylko kilku moich przyjaciół. Nie było mnie przez trzy miesiące i teraz się cieszą na mój widok. Stój spokojnie, aż nie zapalę światła! Co za burza! Posłuchaj, jak grzmi!Stałem w egipskich ciemnościach, a przeróżne stworzenia, których nie widziałem, trajkotały i przepychały się wokół mnie. Sytuacja jak z dziwacznego snu. Już zaczynałem się zastanawiać, czy to się dzieje naprawdę, gdy ponownie usłyszałem głos doktora: — Zapałki zupełnie zamokły. Nie chcą się palić. Może ty masz jakieś?— Niestety, nie — odkrzyknąłem.— Nie szkodzi — odparł. — Może Dab-Dab przyniesie nam trochę wydał z siebie zabawne klekotanie i usłyszałem, jak ktoś, czy coś, ponownie toczy się po schodach i zaczyna szurać po pokojach na chwilę, ale nic się nie działo.— Długo trzeba będzie czekać na światło? — spytałem. — Jakieś zwierzę przysiadło na mojej nodze i zaraz palce mi zdrętwieją.— Tylko chwilę — odparł doktor. — Za minutę wróci. W tym momencie zobaczyłem światełko na jednej chwili wszystkie zwierzęta ucichły.— Sądziłem, że mieszka pan sam — zagadnąłem.— Bo mieszkam — odparł. — To Dab-Dab niesie świeczkę. — Spojrzałem na schody, by sprawdzić, kto idzie. Nic nie zauważyłem na podeście, ale usłyszałem dziwne kroki na piętrze. Zdawało się, jakby ktoś skakał po stopniach w dół, a do tego na jednej się jaśniej, gdy światło zeszło niżej i zaczęło rzucać dziwne, ruchome cienie na ścianę.— No, nareszcie! — wykrzyknął doktor. — Dobra, wierna Dab-Dab!Na ten widok pomyślałem, że teraz to już naprawdę śnię. Ujrzałem bowiem, jak wyciągając szyję i skacząc na jednej nodze, zbliża się do nas nieskazitelnie biała kaczka, a na dodatek w prawej łapie trzyma zapaloną świecę!ROZDZIAŁ CZWARTYWIFF-WAFFRozejrzałem się dookoła i zauważyłem mnóstwo zwierząt stłoczonych na korytarzu. Zdawało mi się, że jest tam reprezentant każdego gatunku: gołąb, biały szczur, sowa, borsuk, kawka; była tam nawet mała świnka, która właśnie wróciła z zalanego deszczem ogrodu i dokładnie wycierała nogi w wycieraczkę, a blask świecy oświetlał jej różowe odebrał świecę od kaczki i odwrócił się w moją stronę.— Posłuchaj — powiedział — musisz ściągnąć te mokre rzeczy. A tak przy okazji, jak się nazywasz?— Tomek Stubbins — odpowiedziałem.— Aha! Jesteś synem Jakuba Stubbinsa, naszego szewca?— Zgadza się — odparłem.— Twój ojciec jest świetnym fachowcem — stwierdził doktor. — Spójrz tylko — tu podniósł prawą stopę, by zaprezentować ogromnych rozmiarów obuwie. — Zrobił je cztery lata temu i od tego czasu je noszę — wspaniałe buty! Posłuchaj, Stubbins, ściągaj te mokre rzeczy, i to szybko! Poczekaj tylko, zaraz przyniosę więcej świec, a potem pójdziemy na górę i poszukamy ci czegoś do ubrania. Przebierzesz się w moje stare rzeczy, aż nie wysuszysz znalazło się więcej świec i w domu zrobiło się jaśniej, poszliśmy do góry. Weszliśmy do sypialni, doktor otworzył ogromną szafę i wyciągnął z niej dwa stare ubrania. Nałożyliśmy je, a mokre zanieśliśmy do kuchni i rozpaliliśmy ogień. Surdut doktora, który nałożyłem, był na mnie o wiele za duży. Stale nadeptywałem na jego poły, kiedy pomagałem nosić drewno z piwnicy. Z pieca buchnął gorący ogień, a wtedy powiesiliśmy ubrania na krzesłach.— A teraz ugotujemy coś do jedzenia — oznajmił doktor. — Zapraszam cię na wspólną kolację!Zaczynałem odczuwać sympatię do tego zabawnego, małego człowieczka, który nazywał mnie „Stubbins”, zamiast zwracać się do mnie po imieniu albo mówić „chłopcze” (czego nie cierpiałem). Traktował mnie jak równego sobie wiekiem przyjaciela. A gdy poprosił, bym zjadł z nim kolację, odczułem ogromną dumę i szczęście. Przypomniałem jednak sobie, że nie uprzedziłem mamy o swoim spóźnieniu. Dlatego ze smutkiem odparłem:— Dziękuję bardzo, chętnie bym został, ale moja mama będzie się martwić, gdzie się podziewam, jeśli na czas nie wrócę do domu.— Ależ mój drogi Stubbinsie — odezwał się doktor, wrzucając kolejne polano do pieca — twoje ubranie jeszcze nie wyschło. Będziesz musiał więc poczekać, prawda? Do tego czasu przygotujemy i zjemy kolację. Nie wiesz, gdzie postawiłem torbę?— Chyba zostawił pan na korytarzu — podsunąłem. — Pójdę po nią!Zauważyłem ją; stała przy drzwiach. Była skórzana i była bardzo, bardzo zniszczona; miała popsuty zamek i była przewiązana sznurkiem.— Dziękuję ci — powiedział doktor, gdy mu ją przyniosłem.— Czy ta torba stanowiła cały pański bagaż? — spytałem.— Tak — odparł, rozsupłując sznurek. — Na co komu wiele bagażu? To tylko przeszkadza w podróży. Życie jest za krótkie, by zawracać sobie tym głowę. Poza tym bagaż jest zupełnie zbędny. Gdzie podziała się ta kiełbasa?Dokładnie sprawdził zawartość torby. Najpierw wyciągnął bochenek świeżego chleba, a potem słoik z osobliwą, metalową przykrywką. Podniósł go ostrożnie do światła, po czym postawił na stole. Zauważyłem, że w środku pływa jakieś dziwne stworzonko. W końcu wyciągnął funt kiełbasy.— A teraz — oświadczył — potrzeba nam tylko patelni!Poszliśmy do spiżarni i znaleźliśmy wiszące na ścianie kuchenne naczynia. Doktor zdjął zabrał się do przygotowywania kolacji, poszedłem się przyjrzeć dziwnemu stworzonku pływającemu w słoju.— Co to za zwierzę? — spytałem.— Ach, to — powiedział doktor, odwracając się w moją stronę. — To Wiff-Waff. Pełna nazwa to hippocampuspippitopitus. Ale tubylcy nazywają go Wiff-Waff — nazwa wzięła się od sposobu, w jaki, pływając, macha ogonem. Z jego powodu wyruszyłem na ostatnią wyprawę, chciałem go bowiem odnaleźć. Zamierzam poznać język skorupiaków. One na pewno mają jakiś język, jestem o tym przekonany. Znam trochę mowę rekinów i dialekt morświnów3. Ale teraz zależy mi szczególnie, by poznać język skorupiaków.— Dlaczego? — spytałem.— Dlatego, że niektóre ich gatunki są najstarszymi zwierzętami na świecie. W skałach odkryliśmy ich skamieniałe pancerze. Mają kilka tysięcy lat. Jestem pewien, że gdybym poznał ich język, dowiedziałbym się wiele na temat ówczesnego świata. Teraz rozumiesz?— A inne zwierzęta nie mogłyby panu o nim opowiedzieć?— Wątpię — odparł doktor, nabijając kiełbaski na widelec. — Muszę przyznać, że małpy, które jakiś czas temu poznałem w Afryce, bardzo pomogły mi, opowiadając o minionych czasach, ale one cofnęły się jedynie o tysiąc lat. Nie, jestem pewien, że informacje o najstarszych dziejach ziemi mają jedynie skorupiaki i tylko od nich mogę się tego dowiedzieć. Przecież większość żyjących w tamtych czasach zwierząt już wymarła.— A poznał już pan jakieś słowa z języka skorupiaków? — spytałem.— Jeszcze nie. Właśnie zacząłem naukę. Zależało mi na tym szczególnym gatunku o nazwie iglicznia4, jest on bowiem w połowie skorupiakiem, w połowie zwykłą rybą Przepłynąłem wschodnią część Morza Śródziemnego, żeby ją znaleźć. Ale chyba i ona, niestety, nie pomoże mi za bardzo. Wyznam ci prawdę: rozczarował mnie jej wygląd. Nie ma zbyt inteligentnej miny, prawda?— To prawda — potwierdziłem.— No cóż — westchnął doktor. — A kiełbasa już gotowa! Chodź, przynieś talerz, nałożę ci!Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy pałaszować się czułem w tej kuchni. Później często tam przesiadywałem i wolałem ją od najwspanialszej jadalni na świecie. Była przytulna, ciepła i czułem się tam jak u siebie w domu. Jedzenie było pod ręką: można je było gorące zdjąć z kuchenki, położyć na talerz i od razu jeść. Można było patrzeć na swoją grzankę, jak skwierczy na ruszcie, i pilnować, by się nie przypaliła, a w tym czasie jeść sobie zupę. Jeśli zapomniało się postawić sól na stole, nie trzeba było wstawać i iść po nią do drugiego pomieszczenia. Wystarczyło się odwrócić i wziąć dużą drewnianą skrzynię z kredensu. A kominek — największy kominek, jaki świat widział, sam wyglądał jak pomieszczenie. Można było wejść do środka — nawet jeśli w środku paliły się polana - usiąść na szerokiej Kawie i piec kasztany po skończonym posiłku albo słuchać bulgotania czajnika, albo opowiadać historio, albo przy świetle płomieni oglądać książkę z obrazkami. To była wspaniała kuchnia! Kiedy wcinaliśmy kiełbasę, drzwi się nagle otworzyły i do środka wmaszerowała kaczka Dab-Dab w towarzystwie Jipa, ciągnąc po czystej, kamiennej posadzce prześcieradła i poszewki do poduszek. Doktor, widząc moje zdumienie, wyjaśnił:— Będą przy kominku ogrzewać mi pościel. Dab-Dab to nieoceniona gospodyni; zawsze o wszystkim pamięta. Kiedyś dom prowadziła mi siostra (biedna, kochana Sara? Jestem ciekaw, jak sobie teraz radzi — nie widzieliśmy się od wielu lat). Ale nie potrafiła dorównać Dab-Dab Może Jeszcze jedną kiełbaskę?Doktor odwrócił się do zwierząt, w niezrozumiałym języku powiedział kilka słów i wykonał dziwne gesty. Widać było. że pojęły go bezbłędnie.— A zna pan mowę wiewiórek? — spytałem— Naturalnie. To bardzo łatwy język — odparł. — Sam mógłbyś się go nauczyć bez problemu. Ale dlaczego pytasz?— Ponieważ przyniosłem do domu chorą wiewiórkę — odpowiedziałem. — Odebrałem ją sokołowi. Ma bardzo poranione nogi i chciałbym, żeby pan ją obejrzał.— Jeśli ma poważnie zranioną nogę, to lepiej będzie, jak obejrzę ją dzisiaj. Może już za późno na pomoc, ale pójdę z tobą do domu i zbadam sprawdziliśmy ubranie wiszące nad ogniem. Okazało się, że moje jest już suche. Poszedłem do sypialni i przebrałem się. Kiedy zszedłem na dół, doktor gotowy czekał na mnie, trzymając w ręku torbę pełną lekarstw i opatrunków.— Idziemy! — zakomenderował. — Już przestało dworze po deszczu się rozjaśniło, a zachód słońca pomalował niebo na czerwono. Otworzyliśmy bramę do ogrodu i usłyszeliśmy śpiew PIĄTYPOLINEZJA— Nigdy jeszcze nie widziałem takiego interesującego domu — powiedziałem, gdy mszyliśmy w kierunku miasta. — Mogę jeszcze kiedyś pana odwiedzić?— Oczywiście — odparł doktor. — Przychodź, kiedy tylko będziesz chciał. Jutro pokażę ci ogród i moje prywatne zoo.— Ojej, ma pan zoo? — spytałem.— Tak — potwierdził. — Większe zwierzęta trudno trzymać w domu, dlatego mieszkają w zoo, w ogrodzie. Kolekcja może niezbyt duża, ale za to ciekawa.— Pewnie to wspaniałe uczucie, gdy można sobie porozmawiać z różnymi zwierzętami — zauważyłem. — Czyja też będę się mógł kiedyś nauczyć ich mowy?— No pewnie — odpowiedział doktor. — Z czasem. Musisz się uzbroić w cierpliwość. Polinezja ci pomoże. To ona dawała mi pierwsze lekcje.— Kto to jest? — spytałem.— Polinezja to papuga z zachodniej Afryki, która kiedyś u mnie mieszkała. Ale to już przeszłość — dodał ze smutkiem.— Dlaczego? Nie żyje?— Och, nie — zaprzeczył — mam nadzieję, że ma się dobrze. Gdy dopłynęliśmy do Czarnego Lądu, była tak szczęśliwa z powrotu do ojczyzny: rozpłakała się z radości. A gdy musiałem wracać do domu, nie miałem sumienia zabierać ją z tej słonecznej krainy, zresztą i tak nie chciała ze mną jechać. Zostawiłem ją w Afryce. No cóż, muszę przyznać, że bardzo mi jej brakuje. Na pożegnanie uroniła łezkę. Uważam jednak, że inaczej nie można było postąpić. To jeden z moich najlepszych przyjaciół. Ona pierwsza podsunęła mi pomysł, by nauczyć się języka zwierząt i zostać ich lekarzem. Często się zastanawiam, jak jej się żyje tam, w Afryce, i czy kiedyś jeszcze ujrzę jej wesołą, pomarszczoną, pełną szlachetności twarz. Dobra, stara Polinezja! To niezwykła papuga!W tym momencie usłyszeliśmy czyjeś kroki. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy Jipa starającego się nas dogonić. Sprawiał wrażenie niezwykle czymś podekscytowanego: podbiegł do nas, zaczął ujadać i skomleć w dziwny sposób. Chyba Dolittle wszystko pojął, bo zaczął mówić i dziwacznie gestykulować. Wreszcie odwrócił się do mnie, a twarz błyszczała mu szczęściem.— Polinezja wróciła! — wykrzyknął. — Wyobraź sobie! Jip mówi, że właśnie przyjechała. Ojej! Nie widziałem jej od pięciu lat... Zaraz wracam!Okręcił się na pięcie, jakby chciał iść do domu. Ale Polinezja, jego papuga, już frunęła w naszym z radości zaklaskał w dłonie jak dziecko, które dostaje nową zabawkę. Chmara wróbli ze świergotem poderwała się z jezdni niezwykle oburzona na widok szaro-czerwonego ptaszyska lecącego tuż-tuż nad angielską doktorowi na ramieniu i od razu zaczęła wyrzucać z siebie potok słów w języku, którego nie rozumiałem. Musiała mieć wiele do powiedzenia. Dolittle zupełnie zapomniał o mnie, mojej wiewiórce, Jipie i całym Bożym świecie, aż w końcu papuga pewnie spytała go o mnie.— Och, wybacz mi, Stubbins! — wykrzyknął. — Moja przyjaciółka opowiada tak interesująco. Przecież musimy iść i obejrzeć tę twoją wiewiórkę. Polinezjo, to Tomasz siedzący doktorowi na ramieniu poważnie skinął mi głową, a potem, ku memu ogromnemu zdziwieniu, odezwał się czystą angielszczyzną:— Jak się masz? Pamiętam wieczór, kiedy się urodziłeś. To była okropnie mroźna zima. Jako dziecko urodą nie grzeszyłeś.— Stubbins bardzo chciałby poznać język zwierząt — wtrącił doktor. — Właśnie mu opowiadałem o tobie i lekcjach, jakich mi udzielałaś, gdy przybiegł Jip i oznajmił o twoim przybyciu.— Przyznaję — powiedziała papuga, odwracając się w moją stronę — zaczęłam uczyć doktora języka zwierząt, ale nigdy bym tego nie dokonała, gdyby on nie nauczył mnie rozumieć angielskiej mowy. Wiesz, wiele papug potrafi mówić tak jak ludzie, ale tylko nieliczne rozumieją to, co mówią. One mówią bo... zaliczają to do dobrego tonu albo wiedzą że dostaną w zamian w moją ulicę i szliśmy w kierunku domu. Jip biegł z przodu, a Polinezja przez cały czas siedziała doktorowi na ramieniu. Dziób jej się nie zamykał. Głównie paplała o Afryce, ale ze względu na mnie teraz używała angielskiego.— A co słychać u księcia Bumpo? — spytał doktor.— Tak się cieszę, że pan spytał — stwierdziła. — Zupełnie wyleciało mi z głowy! Zaskoczę pana: Bumpo jest w Anglii!— Naprawdę?! Nie wierzę! — wykrzyknął Dolittle. — A co, u diaska, on tu robi?— Jego ojciec, władca pewnego afrykańskiego królestwa, przysłał go tutaj do miejscowości o nazwie Koksford. Pewnie chce zmusić syna do nauki.— Koksford... Koksford — mamrotał pod nosem doktor. — Nigdy nie słyszałem o takim mieście... Och, chciałaś powiedzieć Oxford!— No tak, właśnie Oxford — potwierdziła. — Wiedziałam, że w środku jest jakiś samochód. Oxford — właśnie tam pojechał.— No, no — mruknął Dolittle. — Wyobraźcie sobie, że Bumpo będzie studiował w Oxfordzie. No, no!— W Jolliginki jego wyjazd był dla wszystkich ogromnym przeżyciem. On sam strasznie się bał tej podróży. To pierwszy obywatel tego kraju, który wyjechał za granicę. Ale ojciec się uparł. Powiedział, że wszyscy królowie z krajów afrykańskich wysyłają synów do Cocfordu. Taka jest moda i on też musi się jej podporządkować. Biedny Bumpo wybuchnął płaczem. Płakali też wszyscy w pałacu. Nigdy pan nie słyszał takiego lamentu.— A co słychać u Czi-Czi? Czi-Czi — dodał doktor, by mi wyjaśnić — to małpka, która wiele lat temu też tutaj mieszkała. Ją również zostawiłem w Afryce, gdy stamtąd wyjeżdżałem.— Cóż — powiedziała Polinezja, marszcząc czoło. — Czi-Czi nie jest zbyt szczęśliwa. Przez te wszystkie lata często ją spotykałam. Okropnie tęskni za panem i za domem z ogrodem. To zabawne, ale tak samo było ze mną. Wydawało mi się, że nigdy się tam nie zadomowię. Więc pewnej nocy postanowiłam wracać i odnaleźć pana. Dlatego odszukałam starą Czi-Czi i opowiedziałam jej o wszystkim. Powiedziała, że nie wini mnie wcale — sama czuła to samo. Po latach przeżytych u pana Afryka to strasznie nudne miejsce. Brakowało jej pańskich opowieści i pogawędek prowadzonych w kuchni w zimowe wieczory. Tamtejsze zwierzęta były dla nas bardzo miłe. Ale w pewnym sensie, choć miłe i dobre, wydawały się trochę głupie. Czi-Czi też to zauważyła. Jednak chyba to nie one się zmieniły — to my stałyśmy się inne. Kiedy wyjeżdżałam, biedna, stara Czi-Czi załamała się i wybuchnęła płaczem. Oznajmiła, że czuje się, jakby jej jedyny przyjaciel wyjeżdżał — choć, jak wiadomo, ma liczną rodzinę. Oświadczyła, że to niesprawiedliwość, bo ja mam skrzydła i mogę polecieć do Anglii, kiedy tylko mam na to ochotę, a ona nie. Ale zapamiętajcie moje słowa: nie zdziwię się, jeśli pewnego dnia znajdzie sposób, by tu przybyć. Ta Czi-Czi to mądra stanęliśmy pod moim domem. Ojciec zamknął już sklep, bo żaluzje były spuszczone, ale matka stała w drzwiach i wypatrywała mnie.— Dobry wieczór, pani Stubbins! — przywitał się doktor. — To z mojej winy pani syn się spóźnił. Kazałem mu zostać na kolacji, podczas gdy jego rzeczy się suszyły. Był przemoczony do suchej nitki, jak i ja zresztą. Wpadliśmy na siebie podczas burzy i nakłoniłem go, by schronił się w moim domu przed deszczem.— Już zaczynałam się o niego martwić — oświadczyła matka. — Jestem panu wdzięczna, sir, że zajął się pan moim chłopcem i przyprowadził go do domu.— Nie ma za co, naprawdę nie ma za co — odparł Dolittle. — Przeprowadziliśmy bardzo interesującą rozmowę.— A z kim mam przyjemność rozmawiać? — spytała mama, przyglądając się kolorowej papudze siedzącej na ramieniu doktora.— Och, przepraszam. Nazywam się John Dolittle. Przypuszczam, że pani mąż mnie zna. Cztery lata temu uszył mi wspaniałe buty, naprawdę wspaniałe — dodał, spoglądając na nogi z ogromnym zadowoleniem.— Mamo, pan doktor przyszedł zbadać moją wiewiórkę — wtrąciłem. — On wie wszystko o zwierzętach.— Och, nie — odparł doktor — nie wszystko, Stubbins, oczywiście, że nie wszystko.— To bardzo miłe z pańskiej strony, że przyszedł pan tak daleko, by obejrzeć jego zwierzątko — stwierdziła matka. — Tomek ciągle przynosi do domu dziwne stworzenia z lasu i pola.— Naprawdę? — spytał. — Może kiedy dorośnie, zostanie przyrodnikiem, kto wie!— Zechce pan wejść — zaprosiła mama. — W domu jest mały bałagan, bo nie skończyłam jeszcze wiosennych porządków. Ale w salonie rozpaliłam w kominku.— Dziękuję bardzo! — powiedział nasz gość. — Bardzo tu ładnie!Niezwykle dokładnie wytarł ogromne stopy, a potem wszedł do SZÓSTYRANNA WIEWIÓRKADalsza część książki dostępna w wersji pełnej1 Kulik — ptak wędrowny o długim, zagiętym ku dołowi dziobie i ziemistobrązowym upierzeniu. 2 Brodziec — drobny ptak o szarobrunatnym upierzeniu, długim, cienkim dziobie i długich nogach. 3 Morświn — waleń spokrewniony z delfinem. 4 Iglicznia — ryba o skórze pokrytej kostnymi płytkami, której zrośnięte kości szczęki tworzą wydłużony ryjek. CZĘŚĆ DRUGADostępne w wersji pełnejCZĘŚĆ TRZECIADostępne w wersji pełnejCZĘŚĆ CZWARTADostępne w wersji pełnejCZĘŚĆ PIĄTADostępne w wersji pełnejCZĘŚĆ SZÓSTADostępne w wersji pełnejDostępne w wersji pełnejPosłowieDostępne w wersji pełnejNotka o autorzeDostępne w wersji pełnejTytuł oryginałuThe Voyages of Doctor DolittleCopyright © 1922 by Hugh LoftingCopyright © 1950 by Josephine LoftingThis edition copyright © 1988 by Christopher LoftingCopyright © 2006 for the Polish translationby Zysk i S-ka Wydawnictwo PoznańRedakcjaJoanna KossakISBN 978-83-7785-642-0Zysk i S-ka Wydawnictwoul. Wielka 10, 61-774 Poznańtel. 61 853 27 51, 61 853 27 67, faks 61 852 63 26Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 90[email protected] opracował i przygotował
Kaczor jest popielaty, ma ciemne prążki, żółtą głowę, jasnobrązową szyję, ciemnoszare łapy i dziób. Lustro jest ciemnozielone. Kaczka wyróżnia się śnieżnobiałym brzuszkiem. Kolor grzbietu i skrzydeł jest ciemnobrązowy, brzegi piór białe. Charakterystyczną cechą tego typu kaczki jest krótki dziób.

Gmina Kunów, powiat ostrowiecki, ale i ziemia świętokrzyska pełne są rzeźb, wykonanych przez Władysława Gałkę. Należą do nich rzeźba przedstawiająca zabudowania Fabryki Tektury „Witulin” w Dołach Biskupich, płaskorzeźba z motywem bałtowskiego pałacu i słynnymi bałtowskimi lwami, która trafiła do Izby Pamięci poświęconej szkole rolniczej w Bałtowie, krzyż z tablicą pamiątkową i płaskorzeźbą z wizerunkiem twarzy Jezusa w koronie cierniowej i łzą na policzku, który również trafił do Izby Pamięci w Bałtowie , 3-metrowa figura Matki Bożej z dzieciątkiem na rękach, która powędrowała do jednego z kościołów w Starachowic Wschodnich, figura Matki Bożej w Dołach Biskupich, anioł dobroci dla Stowarzyszenia Rozwoju Wsi Chocimów, drewniana figura umiejscowiona przy ulicy Laski w Kunowie, figura sakralna umiejscowiona na cmentarzu parafialnym w Nietulisku Dużym, czy artystyczny szyld drewniany dla Koła Gospodyń Wiejskich Kalina w Nietulisku Dużym. Władysław Gałka wykonał także renowację wielu małych obiektów sakralnych, jak figura Świętej Barbary z Dołów Biskupich, znajdującego się przy jazie na rzece Świślinie – Jana Nepomucena, rzeźby Świętego Floriana przy remizie Ochotniczej Straży Pożarnej w Nietulisku Dużym, czy pamiątkowej kapliczki znajdującej się na rozstaju dróg w Prawęcinie. Mirosława i Władysław Gałka fot. Marzena Gołębiowska/ – Urodziłem się w Godowie, w powiecie starachowickim 27 czerwca 1954 roku. Moja mama i babcia pochodziły z Godowa. Niestety mój dom rodzinny już nie istnieje. Mój dziadek pochodził z Dołów Biskupich. Mieszkał w drewnianym domku, pokrytym słomą. Odziedziczyłem ten dom i wyremontowałem. Miejsce jest przepiękne, mamy tu mnóstwo zieleni, tuż obok przepływają: Węgierka i Świślina, są pagórki, wzniesienia, wąwozy. To taki mój raj na ziemi – mówi Władysław Gałka. Za namową rodziców ukończył technikum rolnicze w Bałtowie. Wtedy jeszcze bardziej pokochał przyrodę i trud pracy na roli. Władysław Gałka na terenie swojej pasieki w Dołach Biskupich fot. Marzena Gołębiowska/ – Miło wspominam ten czas. Pięć lat tam spędziłem. Najmilej wspominam chyba prace w gospodarstwie rolnym. Pracowaliśmy w polu, było dojenie krów, były świnki i pasieka, pełna pszczół. Tak mi się to spodobało, że do dziś hoduję krowę, świnkę i sam mam pasiekę – wyjaśnia Władysław Gałka. O pszczele rodziny dba ze szczególną troską, to dla nich rzeźbi unikatowe ule. Na terenie swojej pasieki wybudował i wyrzeźbił altankę, w której, gdy tylko znajdzie chwilę czasu, wsłuchuje się w muzykę swoich pszczół. Zdobytą wiedzą dzieli się z dziećmi i młodzieżą podczas warsztatów pszczelarskich. Jednak jego największą pasją jest rzeźbiarstwo. Władysław Gałka. przy pracy nad rzeźbą figury Matki Bożej z dzieciątkiem, która pojechała do jednego z kościołów w Starachowicach Wschodnich fot. Łukasz Grudniewski/ – Zainteresowałem się nim w późnym wieku i chyba odziedziczyłem tę umiejętność po moim dziadku. Zajmował się bowiem obróbką kamienia i musiał mi ten talent przekazać w genach. Gdy tylko mam wolną chwilę wykonuję rzeźby w kamieniu i drewnie. Najbardziej bliska jest mi ustawiona na jednym z bloków skalnych dawnego kamieniołomu, figura Matki Bożej z białego piaskowca, poświęcona tym, którzy zginęli w kamieniołomach. Wykonałem ją również ku pamięci mojego dziadka. Zginął mając zaledwie 39 lat, przygnieciony blokiem skalnym. Zostawił 6 małych dzieci. Zginął też mieszkaniec Prawęcina – Władysław Grunt. Praca w kamieniołomach to była ciężka, prymitywna praca. Nie było żadnej mechanizacji. Teraz o tym trudzie, a także o ludziach, tworzących nasza historię, przypomina rzeźba i tablica pamiątkowa – wyjaśnia Władysław Gałka. W każdej z rzeźb zostawia kawałek siebie. Podkreśla, że rzeźbiarstwo to nie tylko jego hobby, to ofiarowanie innym cząstki siebie. Władysław Gałka i wykonana przez niego rzeźba, która swoje miejsce znalazła w Izbie Pamięci w Bałtowie fot. Łukasz Grudniewski/ – Mam też inną pasję. Pszczelarstwo. Moja pasieka liczy 35 uli, co oznacza, że pszczół będzie parędziesiąt tysięcy. W jednym ulu może bowiem mieszkać od 15 do 30 tysięcy pszczół – tłumaczy Władysław Gałka. Swój talent przekazał jednej z wnuczek, która pięknie maluje i rysuje ołówkiem. – Będzie godny następca – cieszy się rzeźbiarz. Kunowska Żołna to dla niego wyjątkowe wyróżnienie. – Mało kto dostaje taką nagrodę. Jestem dumny, będzie stała na honorowym miejscu – zapewnia Władysław Gałka. Jednak nie zamierza odpoczywać od rzeźbiarstwa. Otrzymał zamówienie na wykonanie orła w drewnie, który pojedzie do Starachowic. Podkreśla, że drewno ma już przygotowane, teraz potrzeba tylko wolnej chwili. W jego pasji wspiera go żona Mirosława. – Wspieram męża w każdej z jego pasji, pomagam mu, jak mogę i jak tylko umiem. Moją ulubioną rzeźbą jest ta, którą wykonał jako pierwszą dla naszej córki, gdy ta miała dwa latka. To taka nieduża figurka, przedstawiająca maleńką dziewczynkę – mała Ania, tak ją nazywam. Od tego się zaczęło. Mąż lubi być rolnikiem, kocha i szanuje ziemię. Jestem z niego bardzo dumna. Kocham go i bardzo cenię – podkreśla Mirosława Gałka. Władysław Gałka, rzeźbiarz z Dołów Biskupich przy rzeźbie przedstawiającej fabrykę tektury Witulin w Dołach Biskupich fot. Łukasz Grudniewski/ Lech Łodej, burmistrz miasta i gminy w Kunowie tłumaczy, że nie miał wątpliwości przyznając tę wyjątkową nagrodę rzeźbiarzowi z Dołów Biskupich. – Władysław Gałka zasłużył na to wyróżnienie, a ta nagroda należy mu się za całokształt pracy, za twórczość którą pozostawił dla przyszłych pokoleń. To też lokalny społecznik, który działa na rzecz Dołów Biskupich. Pracowity, uczciwy, dobry człowiek. Warto i trzeba doceniać takie osoby, które są skromne, a swoją pasją promują naszą gminę – mówi Lech Łodej. *** Przypomnijmy, że Nagroda Kunowska Żołna została ustanowiona przez burmistrza miasta i gminy w Kunowie – Lecha Łodeja i jest wręczana corocznie od 2016 roku, podczas obchodów Dni Kunowa. Nieprzypadkowo, nagroda będąca porcelanową figurką, przypomina sylwetkę rzadkiego ptaka, który wybrał teren gminy Kunów na swoje gniazdowiska. Żołna to wielobarwny ptak z rzędu kraskowatych, o wielkości kosa, o długim, o długim i cienkim, lekko zakrzywionym dziobie. Jest to ptak przepięknie ubarwiony. Pokonuje dystans ok. 5 000 km z Afryki Środkowej, aby na terenie gminy Kunów, wychować swoje potomstwo. W Polsce gatunek bardzo nieliczny, liczy ok. 50 par. fot. Marzena Gołębiowska/ Celem przyznania nagrody jest uhonorowanie osób lub instytucji szczególnie zaangażowanych w rozwój życia społeczno-gospodarczego, kulturalnego i sportowego oraz promocję gminy Kunów. Prototyp figurki oraz kolejne jej wydania przygotowuje polska Fabryka Porcelany Ćmielów i Chodzież Każda figurka otrzymuje swój oryginalny certyfikat. Oryginalność, piękno i rzadkość żołny są symbolem niezwykłej wartości i wyjątkowości dla laureatów nagrody. Władysław Gałka z nagrodą Kunowska Żołna fot. Marzena Gołębiowska/ W 2016 roku nagroda trafiła do Bogusława Sępioła, który odkrył istnienie żołny na terenie Kunowa, w 2017 – do Zespołu Kunowianie, który promuje gminę Kunów już od ponad 50 lat, w 2018 roku, trzecią Kunowską Żołnę otrzymała Kunowska Strażacka Orkiestra Dęta w Kunowie, w 2019 roku tę wyjątkową nagrodę otrzymał zaś znany rzeźbiarz ludowy Eugeniusz Cierluk. Niestety z powodu pandemii koronawirusa przez dwa poprzednie lata nagroda nie była wręczana. W tym roku kapituła nagrody w składzie: Aneta Szloser-Tyczyńska (przewodnicząca), Maria Pająk (sekretarz), Dorota Opara, Aleksandra Ołubiec, Piotr Bek, Marek Sieroń i Cezary Szwajda przedstawiła dwie kandydatury, burmistrz mógł wybrać tylko jednego laureata, którym został Władysław Gałka. Galeria foto: Marzena Gołębiowska/ NaOSTROinfo Władysław Gałka Żołna-1 NaOSTROinfo Władysław Gałka Żołna-15 NaOSTROinfo Władysław Gałka Żołna-14 NaOSTROinfo Władysław Gałka Żołna-13 NaOSTROinfo Władysław Gałka Żołna-12 NaOSTROinfo Władysław Gałka Żołna-11 NaOSTROinfo Władysław Gałka Żołna-10 NaOSTROinfo Władysław Gałka Żołna-9 NaOSTROinfo Władysław Gałka Żołna-8 NaOSTROinfo Władysław Gałka Żołna-7 NaOSTROinfo Władysław Gałka Żołna-6 NaOSTROinfo Władysław Gałka Żołna-5 NaOSTROinfo Władysław Gałka Żołna-4 NaOSTROinfo Władysław Gałka Żołna-3 NaOSTROinfo Władysław Gałka Żołna-2

Ptak arktyczny Ptak Ateny, w mitologii greckiej Ptak australijski mogący rywalizować z pawiem Ptak australijski z rodziny wróblowatych, o kształtnym muzycznym ogonie Ptak barwny egzotyczny Ptak barwny o melodyjnym głosie Ptak barwny z kraskowatych Ptak barwny z rodziny dzięciołów Ptak barwny, amerykański, o zakrzywionym dziobie Ptak barwny
Nierzadko ptaki potrzebują naszej pomocy, by przetrwać. Zimą warto je dokarmiać, warto im też stawiać domki, które zapewnią im schronienie. Pomocy potrzebuje też ptak, który jest chory lub poraniony. Czasami pomocy potrzebują też pisklęta porzucone przez rodziców. Nie każdy pisklak pozostawiony sam sobie tej pomocy potrzebuje – tutaj należy zachować czujność i nie zabierać ptakom ich młodych. Jeśli jednak jesteś stuprocentowo pewien, że pisklak potrzebuje Twojej pomocy – nie zostawiaj go! W takim przypadku ludzie są jego jedyną nadzieją. Czym karmić pisklęta? Jak przekonać się, że na pewno potrzebują Twojej pomocy? Co możesz dla nich zrobić? Przeczytaj! 1. Porzucone pisklę! Czy na pewno? 2. Czym karmić pisklęta? Drapieżne Owadożerne Ziarnojady Wróblowate 3. Karmienie piskląt – podsumowanie Porzucone pisklę! Czy na pewno? Gdy widzisz na łonie natury pisklaka, który siedzi samotnie, kryje się w wysokiej trawie, krzakach lub na niskiej gałęzi – możesz mieć naturalny odruch pomocy mu. Choć pobudki takiego działania są jak najbardziej szlachetne – nie zawsze jest potrzeba, by zabierać ptaszka z jego naturalnego środowiska! Pisklaki wielu gatunków opuszczają gniazdo jeszcze zanim nauczą się latać! Nie znaczy to jednak, że rodzice się nim nie zajmują – robią to. Nadal przynoszą swoim młodym jedzenie, uczą je też zasad przeżycia samodzielnie. Pisklaki z danego gniazda pozostają pod opieką rodziców, którzy czuwają także nad ich bezpieczeństwem. Są rozdzielone też ze względów bezpieczeństwa – jeśli w okolicy pojawi się jakiś drapieżnik, istnieje mniejsza szansa, że ofiarą padną wszystkie młode. Jeśli zobaczysz na swojej drodze ptaszka, który wygląda na zdrowego, żywo i aktywnie reaguje na wszystko to, co się dzieje – najpewniej nic mu nie jest. Jeśli odsuniesz się na bezpieczną odległość i poobserwujesz trochę otoczenie, z pewnością zobaczysz dorosłe ptaki, które krążą w okolicy i czekają, aż odejdziesz, by mogły sprawdzić stan ich pisklaka i zanieść mu jedzenie. Takiego ptaka – nazywanego podlotem – rozpoznasz bardzo łatwo. Nadal może mieć jeszcze wyraźnie jaśniejsze zgrubienia przy boku dziobu, są to zajady, charakterystyczne dla młodych. Może mieć nadal niewyrośnięte pióra ogona czy sterówki. Sam jego ogonek też jest dużo mniejszy niż dorosłego ptaka. Takiego ptaszka najlepiej zostawić w spokoju. A jeśli zostanie Ci przyniesiony, na przykład przez dziecko, odłóż go w miejsce, w którym został znaleziony. Możesz też przenieść go w bezpieczniejsze miejsce – z ulicy czy ruchliwego chodnika na trawnik, czy okoliczny krzak. Jeśli okryty puchem maluch wypadł z gniazda, które jest niedaleko – wsadź go tam. Nie martw się, rodzice nie porzucą go, bo było dotknięte przez człowieka – to mit! Ptaki nie mają dobrego węchu, swoje młode poznają innymi zmysłami. Jeśli nie możesz znaleźć gniazda – zabierz go ze sobą. Jeżeli jednak masz pewność, że pisklę potrzebuje Twojej pomocy – nie zostawiaj go. Możesz skontaktować się z ptasim azylem, udać się z ptaszkiem do lekarza weterynarii lub zacząć dbać o niego samodzielnie – nawet jeśli tylko do momentu, w którym pojawią się specjaliści gotowi udzielić mu pomocy. Wtedy musisz zapewnić ptaszkowi odpowiednie warunki. Musisz też wiedzieć czym karmić pisklę, by nie zrobić mu krzywdy. Musisz też zapewnić mu odpowiednią temperaturę, a także dbać o jego nawodnienie – to wszystko bardzo ważne. W ten sposób dajesz zwierzakowi szansę na przeżycie. Pamiętaj jednak, że to olbrzymia odpowiedzialność – tak wychowywany ptak nie poradzi już sobie na wolności. Przeczytaj także: Co jedzą wróble? Żywienie ptaków od A do Z Czym karmić pisklęta? Karmienie piskląt wcale nie jest takie łatwe, jednak czasami istnieje potrzeba nauczenia się tego dla dobra znalezionego pisklaka. Musisz wiedzieć nie tylko czym, ale też jak karmić pisklęta, by nie zrobić im żadnej krzywdy. Rodzice podają ptakom jedzenie bezpośrednio do otwartych dzióbków, mały ptaszek sam jeszcze nie będzie w stanie podnieść podanego jedzenia z miseczki, dlatego musisz go karmić ręcznie. To odpowiedzialne zajęcie, które potrafi zabrać sporo czasu – zwłaszcza że pisklaki często domagają się jedzenia. A czym karmić pisklęta? Tutaj dużo zależy od samego gatunku ptaka. Jeśli jednak nie masz pewności, do jakiego gatunku należy dany pisklak i nie masz możliwości szybkiego skonsultowania tego z kimś doświadczonym, możesz spróbować karmić go owadami – pisklaki większości ptaków w Polsce są żywione w ten sposób. Najlepiej jednak jak najszybciej poszukaj pomocy kogoś, kto pomoże Ci ustalić gatunek danego pisklaka. Drapieżne W przypadku ptaków drapieżnych również sów oraz bocianów najlepiej jest umieścić pisklaka w bezpiecznym, ciepłym miejscu – na przykład dobrze wymoszczonym pudelku i natychmiast skontaktować się z fachowcami, którzy mogą udzielić pomocy. Może to być Ptasi Azyl, ale jeśli nie znamy takiego miejsca w swojej najbliższej okolicy, można skontaktować się z lekarzem weterynarii, który zajmie się organizacją pomocy. Wszystko dlatego, że takie ptaki karmi się w sposób jak najbardziej zbliżony do naturalnego i samodzielnie nie poradzisz sobie z tym zadaniem. Doraźnie możesz poratować pisklaka chudym mięsem, ale jeśli nie wygląda, jakby natychmiast potrzebował jedzenia, lepiej się wstrzymać, by mu przypadkowo nie zaszkodzić. Owadożerne Ptaki owadożerne możesz poznać po ich długim i cienkim dziobie. W takim przypadku pokarm dla piskląt obejmuje podawanie mu właśnie owadów. Tłuste i kaloryczne, a przez to wartościowe, są larwy mącznika. Jednak bardzo młode pisklaki nie poradzą sobie z ich twardymi pancerzykami, wtedy konieczne będzie podanie im larw tuż po okresie wylinki. Za ich pomocą możesz też zacząć w późniejszym okresie naukę samodzielnego żywienia ptaka. Dobrym pomysłem będą świerszcze – dla młodych piskląt stosownie mniejsze i młodsze, a także pozbawione skrzydeł i nóg. Możesz podawać im pokarm żywy lub mrożony. W ich diecie warto uwzględnić też larwy mola woskowego – są tłuste i mają sporo białka. Nie traktuj ich jednak jako podstawy wyżywienia. Ziarnojady Czym karmić pisklę gołębia i innych ziarnojadów? Tym ptakom do diety najlepiej wprowadzić mieszanki ziaren. Proso, kanar, nieco siemienia lnianego, również specjalistyczne witaminy dla ptaków, mogą mieć bardzo duże znaczenie dla tych zwierząt. Przy starszych pisklakach możesz stosować też pszenicę. Pisklęta ziarnojadów w pierwszym okresie życia mogą być żywione również owadami. W późniejszym okresie możesz stosować mieszanki ziaren, również tych dostępnych w sklepach. Dobrym pomysłem może być pokarm do ręcznego karmienia piskląt VERSELE LAGA NutriBird. Pisklętom ziarnojadów można zmielić ziarno namoczone wcześniej w gorącej wodzie. Ulepisz z tego kulki, które będziesz mógł podawać pisklakowi do dzióbka. Wróblowate Czym karmić pisklę wróbla i innych wróblowatych, takich jak szpaki i kosy? W pierwszym okresie życia owadami dokładnie tak samo jak pisklęta owadożerne. Później możesz podawać im mieszankę stworzoną z chudego mięsa, niesolonego twarogu i jajek na twardo. Karmienie piskląt – podsumowanie Nie wszystkie ptaki pozostawione same sobie potrzebują pomocy – być może po prostu czekają na swoich rodziców. Upewnij się, że na pewno potrzebują Twojej pomocy, zanim je zabierzesz. Jeśli już to zrobisz, musisz wiedzieć, czym karmić pisklęta. Większość piskląt karmionych jest początkowo owadami, nawet jeśli zaliczane są do ziarnojadów. Jeśli masz taką możliwość, skontaktuj się z ptasim azylem lub lekarzem weterynarii, by zdobyć wiedzę i pomoc w opiece nad porzuconym pisklakiem. Pisklakom można też robić kuleczki ulepione z twarogu, jajka, namoczonych płatków ryżowych, glukozy, mąki kukurydzianej i witamin – ale takie mieszanki nie są dla wszystkich gatunków ptaków, więc najpierw dowiedz się, z jakim ptakiem masz do czynienia. Pisklaki karmi się bardzo często, bo co dwie-trzy godziny. Podawaj jedzenie bezpośrednio do dzióbka, a wodę strzykawką lub pipetą po kropelce. Pisklakowi musisz zapewnić też ciche i spokojne miejsce. 9WW6D.
  • hhsxie9s0h.pages.dev/67
  • hhsxie9s0h.pages.dev/307
  • hhsxie9s0h.pages.dev/4
  • hhsxie9s0h.pages.dev/258
  • hhsxie9s0h.pages.dev/129
  • hhsxie9s0h.pages.dev/46
  • hhsxie9s0h.pages.dev/95
  • hhsxie9s0h.pages.dev/80
  • hhsxie9s0h.pages.dev/232
  • ptak o długim cienkim dziobie